środa, 16 lipca 2025

Motorpsycho - Heavy Metal Fruit (2010)

Data zakupu: 2 lipca 2025 roku

Dla odmiany coś innego i nowego. Zespół Motorpsycho z Norwegii to całkiem dobry przykład retro-rocka. Co prawda zaczynali od grania dość typowego i momentami przeciętnego alternatywnego rocka (płyty z lat 90-tych), ale dorzucali w swoich nagraniach sporo psychodelii, która nadal jest obecna w ich nagraniach - mieli też epizody metalowy (debiut) i jazzowy (kilka płyt z przełomu wieków). W XXI wieku przeszli jednak prawie całkowicie na granie w stylu retro - nawiązując do klasycznych płyt z lat 70-tych. Mamy więc psychodelię, prog-rocka, trochę jazzu i hard rocka. A wszystko to zawarte czasami na jednej płycie! Przyznam jednak, że co nowsza ich płyta to... brzmi podobnie do poprzedniej. Niby zmienia się spis utworów, nagrania są urozmaicone, czasami na płycie jest bardziej progresywnie, czasami mniej... Ale brakuje jakichś ciekawszych melodii, nowych rozwiązań harmonicznych, tego czegoś. A tak, to mniej więcej od 15 lat grają to samo...

Ale nie było tak na początku. Transformację przeszli szczególnie po zmianie perkusisty w 2007 roku. Z krótszych form zawartych na niezłym, podwójnym albumie Black Hole, Blank Canvas z 2006 roku, przeszli do długaśnych na świetnym Little Lucid Moments z 2008 roku oraz na właśnie opisywanym Heavy Metal Fruit. Pomimo nazwy gatunku w tytule nie mamy tu ani trochę metalu. Jest za to pierwszorzędny progrock w stylu King Crimson, The Mars Volta, Yes, Focus itp. Słychać to już w otwierającym płytę kawałku Starhammer, kiedy po podniosłym początku (melotron!) mamy długaśną solówkę gitarową (co mocno mi przypomina utwór Cygnus...Vismund Cygnus The Mars Volta). I tak przez 12 minut. Później jest bardziej hard rockowo, szczególnie w The Bomb-Proof Roll and Beyond, urzeka też fajne boogie w X-3 czy jazzowa wstawka w postaci The Gateway Special (z gościnną trąbką). Jazzujący jest też utwór W.B.A.T., choć później przeradza się w kolejny rockowy kawałek. Słabo wypada za to jedyna ballada na płycie Close Your Eyes - jakoś mnie nudzi. Najlepsze jest jednak na końcu - monumentalny kawałek Gullible's Travails, podzielony na 4 części trwa ponad 20-minut i nie nudzi ani przez chwilę. W dodatku zawiera tak wspaniały motyw muzyczny (powtarzany przez instrumenty przez końcowe kilka minut), że aż nie chce się żeby się skończył. Cudo!

Wydanie niezłe, choć nie przepadam za ich graficzną stylizacją (wszystkie płyty im robi ten sam koleś). Fajnie, że w digipaku, choć książeczki brak.

Ocena: 3/5 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz