Rok 1996 to już końcówka moich zainteresowań ciężki rockiem. Większość zespołów albo się komercjalizowała, albo zawieszała działalność, albo zaczęła romansować z elektroniką (z różnym skutkiem), albo po prostu zaczęli kombinować. Także zespół Ministry, po wielkim sukcesie albumu Psalm 69 postanowił pokombinować. Zatrudnili nowego perkusistę, zmienili trochę brzmienie i nagrali album Filth Pig. Przez większość krytyków raczej zjechany, choć moim zdaniem był to całkiem udany album. Owszem, tempa zostały zwolnione (Filth Pig, Lava, Crumbs), muzyka stała się cięższa, ale zarazem zyskała na urozmaiceniu.
Przede wszystkim mamy tu najbardziej progresywny utwór w historii zespołu czyli Game Show. Kawałek, który mocno kojarzył mi się z King Crimson A.D. 1995. Rwany riff, momenty ciszy, nawiedzony wokal i te kąsające gitary w refrenie. Świetna rzecz! A nie brakuje tu tez innych doskonałych momentów. Wolny i ciężki utwór tytułowy okraszony jest świetną partią harmonijki ustnej, końcowy riff w Dead Guy to rzecz genialna, wkręca się w głowę i nie chce z niej wyjść. The Fall to apokaliptyczna wizja przyszłości ze świetną partią fortepianu. Szybki i krótki Reload przywołuje wspomnienia poprzedniego albumu, natomiast ciekawa przeróbka utworu Boba Dylana Lay Lady Lay dodaje płycie cech przebojowości. Oczywiście nie brakuje też słabszych nagrań jak Crumbs, Useless, Brick Windows, ale całość wypada całkiem nieźle. Później jednak wrócili na bezpieczną ścieżkę i zaczęli nagrywać kolejne wersje The Mind is a Terrible Thing to Taste...
Okładka badziewna, zdjęcia byle jakie. Ciekawy zabieg z brakiem spacji w obszernym opisie we wkładce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz