czwartek, 31 grudnia 2020

Lonker See - One Eye Sees Red (2018)

Data zakupu: 22 grudnia 2020 roku

Drugim albumem, zakupionym ze sklepu Instant Classic jest druga płyta trójmiejskiego kwartetu Lonker See. Dwa lata temu w Lizardzie była to płyta numeru, co bardzo mnie zaintrygowało. Entuzjastyczna recenzja zachęciła mnie do sięgnięcia po ten album. I faktycznie, muzyka okazała się bardzo ciekawa. Mieszanka rocka i jazzu, przedstawiona w transowej formie, ze świetnymi motywami, sporadycznym śpiewem lub wokalizami. Saksofonowe solówki często są przecinane rockowymi riffami, do tego dochodzi zgrabna sekcja i świetne wokalizy śpiewającej basistki. Taki jest przede wszystkim długaśny (ponad 18 minut) utwór Lillian Gish. Kolejny na płycie (drugi z trzech), Solaris Pt. 3 & 4, kontynuuje wątki z debiutankiego albumu. Zaczyna się trochę podobnie jak Wołanie o brzęk szkła SBB - gitara powoli snuje się gdzieś w tle, do tego dochodza inne instrumenty - bardzo nastrojowy utwór (17 minut). Całość wieńczy najkrótszy (5 minut) na płycie kawałek tytułowy. Jest sporo hałasu, mocarny riff ciągnie kawałek aż do noise'owego końca. Bardzo fajne granie, polecam ten zespół, ma naprawdę sporo do powiedzenia.

Album wydano w kartoniku imitującym winyl - nawet płyta CD jest wsadzona w osobną kopertę z dziurą - jak winyle. W środku opisu, na zewnątrz fajne zdjęcia. Szkoda tylko, że kartonik jest bardzo duży - wyższy o ok. 1 cm niż normalne płyty CD. Można to było lepiej rozwiązać.

Ocena: 3/5

Okładka

Tył

Rozłożony kartonik

Środek kartonika

Płyta CD w osobnej obwolucie - całkiem jak płyta winylowa

Płyta CD

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Stara Rzeka - Cień chmury nad ukrytym polem (2013)

Data zakupu: 22 grudnia 2020 roku

Pod koniec roku postanowiłem trochę wesprzeć polski przemysł płytowy, szczególnie po przeczytaniu informacji z najnowszym Lizardzie, że krakowska wytwórnia Instant Classic zawiesiła działalność (ze względu na pandemię). Ponieważ mieli tam 2 interesujące mnie tytuły, w dodatku w bardzo dobrej cenie (25 zł za szt.), dokonałem małego zakupu.

Pierwszy z tych tytułów to debiutancki album Starej Rzeki, który tak mocno zamieszał w świecie niezależnego rocka. Chwalony w Polsce i na zachodzie nie od razu przypadł mi do gustu. Szczególnie, że w porównaniu z kolejnym albumem jest tu więcej wyzwań. Przede wszystkim mamy sporo death lub black-metalowych fragmentów (Przebudzenie boga wschodu, Tej nocy). Za ścianą brudnych gitarowych drone'ów słychać mocno zniekształcony i mocno niewyraźnie wrzask, przywodzący skojarzenia z pierwszymi albumami Burzum. Na szczęście są to jedyne takie fragmenty. Na reszcie płyty panuje folk, mroczny ambient, czy ponownie gitarowe drone'y, ale tym razem spod znaku Sunn O))) (My Only Child), bardzo fajne i porywające. Kuba eksploruje te swoje niesamowite połączenia gatunku w sposób mistrzowski, co daje piorunujący efekt. Płyta zdecydowanie zasłużyła na swoje uznanie, choć osobiście wolę drugi album.

Wydanie w eleganckim digipaku z tekstami na prawej rozkładówce. Okładka imituje sztukę szydełkowym obrusów, fajnie, ze można w niej wypatrzeć też metalową czachę. Bardzo ładnie wydana płyta.

Ocena: 3/5

Okładka

Tył

Bok

Digipak rozłożony na raz...

...i na dwa

czwartek, 24 grudnia 2020

Fields of the Nephilim - Elizium (1990)

Data pierwszego zakupu: 1994 rok
Data ponownego zakupu: 9 grudnia 2020 roku

Zdecydowanie najlepszy studyjny album zespołu (o koncertówce pisałem niedawno). Zaczyna się mrocznym, klawiszowo-chóralnym intro (Dead but Dreaming), po czym mamy rockowe uderzenie, typowe dla goth-rocka lat 80. (For Her Light), aby po chwili powrócić do mrocznych klimatów z samplami, przestrzennymi gitarami i klawiszowym tłem (At the Gates of Silent Memory), aby po dłuższym czasie powrócić do rockowego grania (Paradise Regained). Taka jest suita rozpoczynająca ten album. A potem jest nadal bardzo klimatycznie: Submission ma świetną partię basu, Sumerland jest długaśny, ale mija błyskawicznie (w środku mamy również świetną partię przesterowanego basu). Końcówka to już wolniejsze klimaty: Wail of Sumer to typowe granie dla zespołu, natomiast ostatni utwór to jedna z najpiękniejszych ballad jakie stworzyli, z cudownymi partiami gitary, pięknym wokalem (chyba jedyny, w którym nie ma charakterystycznego charczenia McCoy'a) i cudowną codą.

Wydanie nawet niezłe, choć odwzorowywujące winyl, co w przypadku CD nie do końca się sprawdza (małe literki tekstów). Ale jest klimatycznie i o to chodzi.

Ocena: 3/5

Single: For Her Light, Sumerland

Przód

Tył

Bok

Środek

Rozłożona wkładka

Środek wkładki


piątek, 18 grudnia 2020

Tomasz Pauszek - Music for Subway (Lizard 39)

Data zakupu: 15 grudnia 2020 roku

Płyta niespodzianka dodana do jubileuszowego numeru Lizarda. Dwie płyty CD, półtorej godziny muzyki, zagranej wyłącznie na analogowych instrumentach. Tomasz Pauszek sam przyznaje się na płycie do fascynacji el-muzyką z lat 70. (Jarre, Vangelis, Tangerine Dream, Marek Biliński) i faktycznie to słychać. Dostajemy mnóstwo nawiązań do muzyki z tamtych lat, ale nie brakuje też bardziej nowoczesnych brzmień. Momentami można usłyszeć też brzmienia znane z dokonań Zombi czy Steve'e Moore'a. Muszę przyznać, że jest to naprawdę bardzo, bardzo przyjemny album, tematy muzyczne nie są zbyt długie czy męczące, dźwięki przyjemnie koją i nie przeszkadzają w pracy (z wyjątkiem lekko irytującego Station 10). Zdecydowanie polecam - muzyka do relaksu, do tła, dla odpoczynku.

Ten album ukazał się już w 2012 roku pod nazwą Odyssey. Teraz dostał nowy projekt graficzny, autorstwa Damiana Bydlińskiego, który pięknie wkomponowuje się w klimat albumu. Co prawda wydane w kartoniku, ale jakoś to wszystko ładnie pasuje.

Ocena: 3/5

Okładka

Tył

Rozłożony kartonik

Środek kartonika

Płyty CD wyjęte z kartonika



środa, 16 grudnia 2020

10 lat Lizarda!

Dokładnie 10 lat temu ukazał się pierwszy numer Lizarda. Jakże się wtedy ucieszyłem! Wreszcie jakieś nowe, fajne pismo, traktujące o ambitniejszej muzyce, niż to co proponowały konkurencyjne pisma. Pisałem wtedy o nim tak. Nadal jest to moje ulubione pismo i z wielką niecierpliwością czekam na każdy kolejny numer.

Pierwszy numer i najnowszy

Przez lata wiele się zmieniło w piśmie, przede wszystkim przybyło tekstów, ubyło zdjęć, zniknęły też płyty CD dodawane do pisma. Nie zawsze też to co jest zamieszczane w piśmie pokrywa się z moimi zainteresowaniami - nie brakowało numerów, z których (dla mnie) wiało nudą. Ale zawsze z ciekawością czytam każdy artykuł, nawet o zespołach, które mnie nie interesują, lub których nie znam. Szczególnie ten drugi rodzaj artykułów jest wartościowy, bo bez nich nie poznałbym takich fajnych kapel jak T2, Lonker See czy Caravan. A wszystkie płyty CD jakie były dodawane do pisma to już szczególnie była bardzo interesująca rzecz, dająca możliwość usłyszeć rzeczy, po które normalnie na pewno bym nie sięgnął.

Wszystkie płyty CD jakie zostały dodane do Lizarda na przestrzeni ostatnich 10 lat

Naturalnie nie wszystkie płyty mi się podobały, zdarzały się ewidentne wpadki (jak Tenebris czy The BWPP), ale jednak większość tych płyt to były rzeczy ciekawe, interesujące albo chociaż przyjemne. W 2017 roku rosnące koszty wydawania pisma spowodowały, że płyty przestały być dodawane, ale z okazji jubileuszu dostaliśmy niespodziankę w postaci podwójnego albumu Tomasza Pauszka Music for Subway! (recenzja pojawi się w osobnym wpisie) To bardzo miły gest ze strony redakcji, szczególnie, że dodali naprawdę dobrą płytę.

Półeczka Lizardów

Najnowszy numer jest naprawdę doskonały, są artykuły m.in. o Voo Voo (pierwsze dwa albumy!), Hawkwind czy King Crimson. Pismo cały czas trzyma doskonale wysoki poziom i bardzo się cieszę, że mam możliwość co kwartał zagłębiać się w lekturze tego znakomitego periodyku. I mam nadzieję, że będę to czynił jeszcze przez wiele, wiele lat. Tego życzę sobie i redakcji!






czwartek, 3 grudnia 2020

Fields of the Nephilim - Earth Inferno (1991)

Data zakupu: 10 listopada 2020 roku

Przy okazji recenzji składaka The Sisters of Mercy wspominałem moją krótką fascynację rockiem gotyckim na początku lat 90-tych ubiegłego wieku. Słuchałem wtedy takich właśnie rzeczy jak Sistersi, Rubycon, Love Like Blood czy właśnie Fields of the Nephilim. I muszę przyznać, że właściwie ten ostatni zespół najbardziej przypadł mi do gustu, szczególnie płyta Elizium z 1990 roku. Co prawda był to ich łabędzi śpiew - zespół rozpadł się rok później. Na pożegnanie dostaliśmy składak Revelations z 1992 roku, oraz koncertowe wydawnictwo Earth Inferno.

Można powiedzieć, że to właściwie Fields of the Nephilim w pigułce. Są tu wszystkie ich najważniejsze nagrania (brakuje może tylko Blue Water) takie jak Moonchild, Preacher Man, Last Exit for the Lost i Psychonaut. Oczywiście najwięcej nagrań jest z Elizium, w tym cała suita (pierwszy utwór) znana z albumu studyjnego. Muszę przyznać, że wszystkie nagrania brzmią doskonale, niektóre bardzo zyskują w wersji na żywo (doskonały Dawnrazor), niektóre nie odbiegają tak bardzo od wersji studyjnych, ale wszystkie wypadają bardzo dobrze. Jedynie Love Under Will i Preacher Man to pewna zniżka, ale może dlatego, że nigdy nie lubiłem tych kawałków. To co najbardziej mnie urzeka to praca gitary basowej - w Psychonaut, Sumerland czy Submission jest to podstawa całego nagrania i naprawdę wypada świetnie.

Wydanie skromne, typowe dla początku lat 90-tych. Okładka taka sobie, choć pasuje do muzyki.


Ocena: 3/5


Okładka

Tył

Bok

Środek

Rozłożona wkładka

Wnętrze wkładki


niedziela, 29 listopada 2020

Stara Rzeka - Zamknęły się oczy ziemi (2015)

Data zakupu: 9 listopada 2020 roku

Stara Rzeka, czyli solowy projekt Kuby Ziołka, już swoim debiutem wywołał niemały ruch w biznesie, także za granicą. Kubie udało się pokazać, że jednak nie wszystko jeszcze zostało powiedziane w kategorii muzyki z pogranicza rocka, elektroniki i folku. Stworzył dzieło niesamowicie eklektyczne i zarazem oryginalne i pasjonujące. Wymieszał black metal z ambientem, folk z drone'ami, rock z elektroniką. Debiut był bardzo dobry, natomiast drugi (i niestety, ostatni) album projektu okazał się być jeszcze lepszy. Jest zdecydowanie mniej metalu, więcej folku i elektroniki. Właściwie tylko otwierający album utwór Nie zbliżaj się do ognia zawiera mocniejsze fragmenty, zaczynając się mocno zniekształconymi riffami, aby następnie wpaść w zapętlone drone'y, pulsujące niesamowitą energią, a potem trochę złagodnieć i dać miejsce gitarze akustycznej. W ogóle w całej twórczości Starej Rzeki dominuje gitara akustyczna - niekiedy jest ona jedynym instrumentem (Melodia, Mitylena), niekiedy z lekkim dodatkiem elektroniki tworzy niesamowity nastrój (Mapa), częściej jest idealnym podkładem pod niesamowite brzmieniowo ballady (W sierpniową noc, Małe świerki, Ogniste kazania B.B.). Daje też wytchnienie po burzy dźwięków (W szopie, gdzie były oczy, Stara Rzeka, Nie zbliżaj się do ognia). Właściwie tylko dwa utwory nie zawierają akustycznego grania - w Czarnej Wodzie króluje nieprzesterowana gitara elektryczna, natomiast BHMTH (czyli historia z wujkiem Albertem) to najbardziej elektroniczny utwór na płycie, z dominującym automatem perkusyjnym. W każdym utworze czuć za to powiew ciemnego boru, starego lasu i folkowych klimatów - czasami mocno niepokojących. Piękne granie.

Równie piękne jest wydanie tego dwupłytowego albumu. Elegancki digipak, co prawda nie zawierający książeczki, ale w sumie to nie przeszkadza. Choć szkoda, że nie ma tekstów utworów, jedynie cytaty które zainspirowały autora.

Ocena: 4/5


Okładka

Tył

Bok

Rozłożony digipak na raz...

...i na dwa
 

środa, 18 listopada 2020

Meat Beat Manifesto - ...In Dub (2004)

Data zakupu: 4 listopada 2020 roku

Meat Beat Manifesto to zespół, który już się parę razy pojawił na moim blogu, aczkolwiek jedynie w kontekście remiksów (Nine Inch Nails czy The Young Gods). Zespół, który grał big beat, zanim stał się modny (głównie dzięki The Chemical Brothers czy Fatboy Slim). Który od końca lat 80. ubiegłego wieku idzie własną ścieżką, dzielnie prowadzony przez Jacka Dangersa - jedynego stałego członka zespołu. W latach 90. bardzo popularny wśród wyznawców undergroundowej elektroniki, pionier jeżeli chodzi o łączenie brzmień analogowych z cyfrowymi (album RUOK? zawiera wiele dźwięków generowanych przez unikatowy syntezator EMS Synthi A). W każdym razie - fajny zespół, choć bez fajerwerków.

Oprócz big beatów, breakbeatów itp. dźwięków Dangers lubi także dub, oczywiście przerobiony na własną modłę. W 2002 roku, po 4 letniej przerwie zespół powrócił z nowym albumem RUOK?, który był dość minimalistyczny, bardzo chłodny i elektroniczny. W dodatku bez wokalu, co też było nowością, bo wcześniej Jack coś tam śpiewał w niektórych kawałkach. Natomiast w 2004 ukazała się wersja dubowa ...In Dub zawierająca remiksy nagrań z tamtego albumu, ale też parę dodatkowych nagrań (np. Caramel Dub). W większości nagrania są dużo lepsze niż oryginały - choć być może to tylko takie moje zboczenie, że czasami lubię remiksy bardziej niż pierwotne wersje. Oprócz dodania dubowych basów, wiele nagrań niewiele się różni od tych z poprzedniej płyty. Ale słucha się tego znakomicie. Pojawiły się też wokale w niektórych nagraniach, ale tym razem zaśpiewane przez DJ Collage - wszystkie w formie "ragamuffin" - bardzo jamajkowe. Co ciekawe ten album ukazał się też na DVD w formie 5.1 Audio. Nie bardzo widzę potrzebę takiego działania, ale cóż...

Wydanie skromne, w środku nic ciekawego, bohomazy typowe dla MBM.

Ocena: 3/5


Okładka

Tył

Bok

Środek

Rozłożona wkładka

Wnętrze wkładki


środa, 11 listopada 2020

Amplifier - The Octopus (2010)

Data zakupu: 20 października 2020 roku

Zespół Amplifier poznałem dzięki rekomendacji innego zespołu, Oceansize. W ostatnim roku działalności (2011) polecali Amplifiera jako swoich "braci w hałasie". Zaintrygowało mnie to, szczególnie, że wokalista Oceansize wspomagał wokalnie Amplifiera. Postanowiłem przyjrzeć się im dokładnie. W ich dyskografii uderzyła mnie jedna rzecz: album The Octopus zajmował 2 płyty CD, od poprzedniego albumu dzieliło go ponad 4 lata (debiutowali w 2004) i w dodatku został wydany własnym sumptem przez zespół. Było to bardzo ciekawe, szczególnie kiedy okazało się, że te 2 godziny muzyki to jest doskonała rzecz!

Amplifier to było wtedy trio muzyków (teraz jest ich 4). Jego założycielem, wokalistą, gitarzystą, autorem tekstów, producentem i inżynierem dźwięku jest Sel Balamir, którego delikatny wokal i potężne brzmienie gitary nadaje utworom zespołu charakterystycznego stylu. Cały album to jedna wielka orgia gitarowa z mnóstwem efektów, pełna space-rock, prog-rocka, alternatywnego metalu, całkowicie oryginalna i wyśmienita. Utwory są długie, skomplikowane, ale momentami niesamowicie atmosferyczne, zahaczające o psychedelię i inne gatunki. Potrafią stworzyć niesamowity riff (Interstellar), wciągającą melodię (Planet of Insects), niesamowity mrok (utwór tytułowy), albo też delikatną atmosferę (Bloodtest). Świetne są też początki i końce nagrań, czasami trochę od czapy jak początek The Wave, czasami bardzo fajne, jak końcówk Minion's Song. Trochę gorzej wypadają na tym albumie ballady (na szczęście tylko dwie: White Horses at Sea i Oscar Night), co jest o tyle dziwne, że zarówno na debiucie, jak i na kolejnej płycie (Echo Street) te balladowe fragmenty były całkiem niezłe. Oprócz tego mamy też fajne chóralne śpiewy (Minion's Song, m.in. gościnnie śpiewa wokalista Oceansize, Mike Vennert), powolne solówki gitary (Trading Dark Matter On The Stock Exchange) czy mroczne granie spod znaku Toola (The Sick Rose). Całość okraszona jest niepowtarzalną atmosferą i niepodrabialnym wokalem Sela.

Wydanie, które zakupiłem jest drugą edycją digibooka. Pierwsza jest dawno wyprzedana i miała inny, większy format. Niestety, trochę się rozczarowałem - design jest taki sobie, w środku znajduje się tyle filozoficzny bełkot (inny niż w pierwszym wydaniu), tekstów brak, opis personelu jest tylko na jednej stronie, tytułu płyty w ogóle nigdzie nie ma (!), a tytuły nagrań znajdują się pod plastikiem trzymającym płyty (w dodatku z okropną czcionką). Trochę zalatuje to amatorszczyzną. Ja rozumiem że wydajemy to własnym sposobem, ale trochę ogłady by się przydało (design jest autorstwa Sela). Na szczęście na półce wygląda to ładnie, szczególnie logo ośmiornicy jest super.

Ocena: 4/5

Single: The Wave, Planet of Insects

Okładka


Tył

Bok

Płyta nr 1

Środek książeczki 1

Środek książeczki 2

Środek książeczki 3 - Incepcja! Książka na zdjęciu w książce!

Środek książeczki 4

Środek książeczki 5

Środek książeczki 6 - ten tekst zajmuje kolejne kilkadziesiąt stron

Środek książeczki 7 - rysunki pod koniec książeczki

Środek książeczki 8

Środek książeczki 9 - jedyne opisy dotyczące albumu

Płyta nr 2