sobota, 24 kwietnia 2021

Fluke - Six Wheels on My Wagon (1993)

Data pierwszego zakupu: 28 stycznia 1999 roku
Data ponownego zakupu: 16 kwietnia 2021 roku

Debiutancki album Fluke, The Techno Rose of Blighty z 1991 roku tak naprawdę nie zawierał ani kawałka techno, a jedynie miałki synthpop. Dopiero drugi album studyjny, Six Wheels on My Wagon to już prawdziwie Fluke'owe granie. Zaczęło się od bardzo zgrabnego singla Slid, który zawierał wszystkie charakterystyczne motywy zespołu - motoryczny bas, mocny beat, lekko chrapliwy wokal, chwytliwy refren. Do tego damskie wokale - i przebój gotowy. Wykorzystany został zresztą w filmie Sliver, którego ścieżka dźwiękowa jest naprawdę zacna. Potem doszły kolejne single - przebojowy Groovy Feeling i bardziej klubowy Electric Guitar. Na końcu pojawił się album - 77 minuty dość zróżnicowanej muzyki.

Album podzielony jest na dwie części: pierwsza bardziej taneczna, momentami klubowa (Glidub, Electric Guitar, Slid), druga jest za to łagodniejsza oscylująca między synthpopem (Astrosapiens, Slow Motion) a ambientem (Oh Yeah, Eko). Brzmieniowo, niestety, trochę się zestarzała, zalatuje czasami mocno brzmieniami z przełomu lat 80-tych i 90-tych (Astrosapiens, Top of the World), ale słucha się tego całkiem przyjemnie. Lubię ją sobie czasem odświeżyć - ma taki przyjemny, radosny klimat.

Pokusiłem się na kupno wydania limitowanego, z dodatkową płytą. Na drugim dysku znajdziemy cały debiutancki album The Techno Rose of Blighty oraz 3 utwory dodatkowe z tego samego okresu. Tak jak pisałem - miałki synthpop, mocno zalatujący brzmieniami z lat 80-tych. Jedynie Glorious przypomina trochę późniejsze dokonania zespołu (głównie linia basu), ale reszta to już straszna słabizna. Ciekawostka, w sumie i tak fajnie, że ją mam.

Charakterystyczną cechą obu albumów i zaraz późniejszych jest fakt, że zespół na płyty wrzuca często nagrania z singli i to nawet po kilka. I tak na Six Wheels on My Wagon mamy dwie wersje Slid - Glidub to remiks nagrania w wersji instrumentalnej, a Slid (pdfmone) to wersja właściwa, która też była na singlu. Natomiast na The Techno Rose of Blighty mamy Cool Hand Flute (praktycznie jest to remiks nagrania Thumper!, które nie znalazło się na albumie) oraz Coolest - kolejna wersja tego nagrania. A Phin to inna wersja Philly

Wydanie w podwójnym pudełku, spis utworów do bonusowego dysku znajduje się pod płytami. W środku książeczki teskty napisane drobnym maczkiem, a poza tym kolaże zdjęcia okładkowego (bardzo słaba ta okładka).

Ocena: 3/5

Single: Slid, Groovy Feeling, Electric Guitar

Okładka

Tył

Bok

Płyta nr 1

Płyta nr 2

Rozłożona książeczka

Wnętrze książeczki 1

Wnętrze książeczki 2

Wnętrze książeczki 3

niedziela, 18 kwietnia 2021

Tool - Aenima (1996)

Data zakupu: 6 kwietnia 2021 roku

Po zachwycie nad debiutancką płytą Toola, moje oczekiwania co do ich twórczości były bardzo wysokie. Niestety, kolejny album ukazał się dopiero po 3 latach (co jak na Toola i tak szybko), ale w dodatku średnio przypadł mi do gustu. Nie spodobało mi się zwolnienie tempa utworów, ich nadmierne skomplikowanie (często niepotrzebne), ale przede wszystkim nagminne zmiany klimatu - kawałek zaczyna się łagodnie, potem jest mocne uderzenie, potem znowu zwolnienie, potem uderzenie... Taki patent zespół sobie wymyślił i, prawdę mówiąc, trzyma się tego schematu do dzisiaj. Dodatkowo zespół powstawiał mnóstwo instrumentalnych przerywników między utworami, co całkowicie rozbija płynność płyty. Szczególnie Message to Harry Manback i Die Eier von Satan to żenujące przykłady całkowicie drętwego dowcipu zespołu. Dlatego też po płycie Aenima nasze drogi się rozeszły - kolejne albumy już nie bardzo mnie interesowały (choć jest ich tylko 3...).

Oczywiście nie brakuje też na płycie fragmentów naprawdę niezłych. Szczególnie końcówka płyty jest bardzo dobra. Najpierw doskonały Aenema, w którym dają naprawdę czadu, trochę w stylu debiutu (brak jakichś większych zmian tempa). Potem klimatyczny przerywnik (-) Ions prowadzący do magnum opus płyty - Third Eye. To jeden z najlepszych utworów zespołu, naprawdę dobry, mocny, świetnie skonstruowany (prog rock się kłania) i mający doskonałe momenty (solówka gitarowa!). 

Oprócz tego bardzo dobre wrażenie robią Stinkfist - niezły otwieracz albumu oraz najszybszy na płycie Hooker with a Penis. Po całkowicie przeciwnej stronie znajduje się 10-minutowy Pushit, który od samego początku mnie irytował - nawet nie do końca potrafię powiedzieć czym - po prostu mi nie leży. Pozostałe utwory, Eulogy, H. i Jimmy są przeciętne i niczym specjalnym nie porywają.

Wydanie Toolowe, niestety, bez holograficznej okładki (szkoda na nią kasy). Jedyny zabawny element wkładki to nieprawdziwy katalog wydanych płyt Toola - niektóre są niezłe.

Ocena: 3/5

Single: Stinkfist, H., Forty Six & 2

Okładka

Tył

Bok

Środek

Rozłożona wkładka

Wnętrze wkładki


środa, 14 kwietnia 2021

Yellow Magic Orchestra - Technodon Remixes II

Data zakupu: 6 kwietnia 2021 roku

Yellow Magic Orchestra to legendarna grupa japońska, nazywa niekiedy japońskim Kraftwerkiem. Pod koniec lat 70-tych wylansowała kilka przebojów, które były znane także poza granicami ich rodzinnego kraju. W 1993 roku powrócili z nowym albumem, p.t. Technodon, który był bardzo nowoczesny, choć równocześnie nawiązywał melodyjnie do dawniejszych dokonań. Oczywiście, zgodnie z modą, zespół przygotował też remiksy nagrań z tego albumu. I to nawet dwa wydawnictwa - pierwsza część zawierała remiksy 4 nagrań z płyty w wykonaniu japońskich DJ-ów i muzyków. Natomiast część druga została w całości przygotowana przez zespół The Orb.

Mamy tu zmiksowane tylko 3 nagrania, ale za to utworów jest 5, a płyta trwa prawie 48 minut. Zaczyna się od ponad 12 minutowej wersji Waterford nagranej z gościnnym udziałem perkusisty Nicka Burtona - co doskonale słychać. Jest głośno, sampli jest całe mnóstwo, a orientalne dźwięki latają tu i tam. Drugie nagranie, równie długie to ten sam utwór ale w wersji ambientowej. Tym razem sampli jest jeszcze więcej i momentami robi się mocno bajkowo. Kolejne dwa nagrania, miksy Hi-Tech Hippies, stworzono według podobnego klucza - najpierw wersja z beatem, potem wersja ambientowa. Tym razem jest spokojniej, tempo jest raczej dubowe, ale nadal jest bardzo... Orbowo. Na koniec dostajemy już czysty ambient, tym razem w mrocznej wersji. Nanga Def? jest nasycona morskim klimatem, a niepokojący nastrój tworzą głównie przetworzone głosy członków zespołu YMO. Bajkowa płyta.

Wydanie bardzo ładne, za całość designu odpowiada słynna grupa The Designers Republic. Wkładka skromna, ale za to kolorowa z wierzchu. Ciekawostka - całość jest nagrana w mono!

Ocena: 3/5

Okladka

Tył

Bok

Środek

Rozłożona wkładka

Wnętrze wkładki