poniedziałek, 29 marca 2021

Anekdoten - Vemod (1993)

Data zakupu: 16 marca 2021 roku

Obok Up the Downstair Porcupine Tree oraz Arborescence Ozric Tentacles jest to moja ulubiona płyta progresywna poznana dzięki audycjom Piotra Kosińskiego w RMF FM. Porcupine Tree uznawałem wtedy za doskonałą podróbę Pink Floyd (raczej niesłusznie), natomiast debiut Anekdoten to już wyraźne nawiązania do King Crimson. Nawet mówiłem sobie, że gdyby KC chcieli nagrać płytę w stylu swoich albumów z lat 70-tych to brzmieli by podobnie. Trochę to przesada, w końcu KC to zespół prawdziwie progresywny, nie oglądający się (wtedy) za siebie.

Anekdoten, zespół ze Szwecji, bardzo udanie potrafił nawiązać do klimatów lat 70-tych. Stworzyli doskonałą wersję rocka progresywnego, który faktycznie nawiązuje do klimatów karmazynowych (melotron, przesterowany bas, obecność wiolonczeli w zespole), ale zaraz udało im się nadać utworom własnego wyrazu. Już początek płyty, czyli instrumentalna Karelia to znakomite granie, pełne pasji i doskonałych pomysłów. Nie brakuje ich w dalszych nagraniach, zarówno tych dynamicznych i agresywnych, jak i łagodnych. Pojawiają się nagłe zmiany klimatu, doskonałe melodie, wciągające partie, powodujące ciary na plecach - taki Wheel z genialnym solem trąbki jest porywający. Dbają też o prawidłowe akcenty - po trzech, długich i mocnych nagraniach jest jedna ballada (Thoughts in Absence), po kolejnym szalonym kawałku (nawiązującym tym razem do KC z lat 80-tych) mamy piękny duet gitarowo-wiolonczelowym. Długo tam bym mógł. Absolutnie znakomita płyta.

Niestety, wydanie jest dość skromne. Kolorystyka okładki też mi nie odpowiada (co ciekawe, kojarzy mi się z debiutem Black Sabbath), w środku tylko teksty, informacje i mało czytelne zdjęcie zespołu.

Ocena: 4/5


Okładka

Tył

Bok

Środek

Wnętrze książeczki 1

Wnętrze książeczki 2

Wnętrze książeczki 3

Wnętrze książeczki 4

Wnętrze książeczki 5


czwartek, 25 marca 2021

The Mars Volta - The Widow (2005)

Data zakupu: 9 marca 2021 roku

Jeden z dwóch singli TMV, które koniecznie chciałem mieć. Na płytce znajdują się tylko dwa utwory, z czego jeden to wersja radiowa nagrania tytułowego - nie różni się niczym od wersji płytowej oprócz tego, że pozbawiona jest elektronicznej końcówki, znanej z płyty. Prawdziwą perłą jest natomiast utwór drugi, czyli Frances the Mute - tytułowe nagranie z albumu, do którego nawet tekst znalazł się na płycie, ukryty pod płytą CD. Kawałek trwa prawie 15 minut i zawiera wszystko to, co zachwyca mnie na tak samo nazwanej płycie. Mamy więc długie intro (trochę ambientowo-industrialne), potem świetny riff z doskonałym śpiewem Cedrica, który dość szybko przechodzi w balladową wstawkę z dość mrocznym szeptem wokalisty. Potem powraca gitarowe łojenie, aby ponownie przejść w coś innego - znany z albumu motyw rozpoczynający dużą płytę, jednakże przepuszczony przez radiowy filtr, okraszony mnóstwem pogłosów i innych dodatkowych dźwięków. I nagle koniec. To już? Już minęło 14 minut 35 sekund? Niesamowite. Znakomity utwór - podobno Frances the Mute miało być albumem dwupłytowym i ten kawałek miał otwierać płytę. Trochę szkoda, że tak się nie stało - pasowałby idealnie.

Wydanie jest w digipaku, bardzo ładne, ze zdjęciami autorstwa Storma Thorgersona. Szczególnie podoba mi się manekin przeglądający się w lustrze. Okładka też jest niezła. Zabawnym zabiegiem jest umieszczenie tekstu do The Widow na płycie CD.

Ocena: 4/5


Okładka

Tył

Bok

Środek


poniedziałek, 22 marca 2021

Mission Jupiter - Confession (Lizard 40)

Data zakupu: 17 marca 2021 roku

Niespodzianka dodana do najnowszego numeru Lizarda. Co prawda - niespodzianka taka sobie. Płytka zawiera tylko jeden utwór, z nadchodzącego albumu Talk to Me białoruskiego zespołu Mission Jupiter. Zaczyna się średnio, jak typowy pop-rock, ale po paru sekundach pojawiają się progresywne melodie, jest fajny żeński wokal, całość rozwija się ciekawie i człowiek nawet nie zauważa jak mija te 2 minuty i 55 sekund. Tak, tak, taka to krótka płytka. Trochę szkoda, że nie ma nic więcej...

Wydana w kartoniku, ma przyjemną okładkę i informacje o zespole.

Ocena: 2/5


Okładka

Tył

Płyta CD




piątek, 19 marca 2021

Various - Natural Born Killers (1994)

Data zakupu: 8 marca 2021 roku

Płyta dzięki której zacząłem przygodę z Nine Inch Nails. Co ciekawe najpierw poznałem muzykę, a dopiero później zobaczyłem film - zresztą dość przeciętny, choć poruszający do dziś aktualny temat fascynacji złem. W każdym razie ścieżka dźwiękowa na pewno zrobiła na mnie ogromne wrażenie - niesamowity misz-masz gatunkowy. Czego tu nie ma! Jest metal, rock, hip-hop, country, folk, ambient, pop a nawet muzyka klasyczna! Całość okraszona dodatkowo dialogami z filmów - wtedy to było coś! Po latach jednakże ten album oceniam bardziej surowo. Sporo jest tu słabych utworów (np. Bob Dylan, Cowboy Junkies czy Patti Smith), a dialogi częstokroć przeszkadzają w odbiorze muzyki (np. w świetnej wersji Something I Can Never Have NIN). Niemniej jednak jest to kawał niezłego grania i wiele nagrań nadal bardzo lubię, jak Burn NIN, Patsi Cline, L7, Lard czy Waiting for the Miracle Leonarda Cohena. 

Wydanie skromne, trochę zdjęć z filmu, spore opisy nagrań (jest ich aż 27!) i właściwie tyle.

Ocena: 3/5

Okładka

Tył

Bok

Środek

Rozłożona wkładka

Wnętrze wkładki

środa, 17 marca 2021

The Young Gods - Skinflowers (1991)

Data pierwszego zakupu: 10 lipca 1999 roku
Data ponownego zakupu: 8 marca 2021 roku

To był pierwszy i chyba najbardziej znany singiel The Young Gods. Całkowicie rockowy, z chwytliwym refrenem, teledyskiem typowym dla tamtych lat... Bardzo fajny kawałek. Oczywiście na singlu mamy, oprócz wersji radiowej i albumowej, jeszcze dwa remiksy, oba autorstwa lidera TYG, Franza Treichlera. Z pierwszym wiąże się ciekawa historia. Otóż Franz zwrócił się z prośbą o remiks do zespołu The Orb (!). Z nieznanych mi powodów remiks ten nie powstał - szkoda, bo jestem bardzo ciekaw jakby to brzmiało w ich wersji. Franz wziął więc kilka fragmentów ich nagrań (głównie Little Fluffy Clouds, ale nie brakuje też Earth (gaia)) i stworzył swój własny miks, nazwany Brain Forest Remix. Całkiem udany, choć zawierający sporo elementów oryginalnego nagrania (to jeszcze nie czasy remiksów mało przypominających oryginał). Drugi remiks powstał według innego patentu - tempo nagrania zostało przyspieszone dwukrotnie, dzięki zastosowaniu nowej partii perkusji. Dostaliśmy szybki, mocny kawałek, zachowujący jednakże oryginalny wokal. Również ciekawa wersja.

Wydanie bardzo podobne do Gasoline Man, z tą różnicą, że tło jest czarne, a nie białe. W środku znalazłem włożoną reklamę płyty Live Sky Tour - po niemiecku. Taka ciekawostka.

Ocena: 2/5

Okładka

Środek

Reklama płyty Live Sky Tour


czwartek, 11 marca 2021

The Young Gods - XX Years (2005)

Data zakupu: 3 Marca 2021 roku

W 2005 roku zespół The Young Gods obchodził 20-lecie działalności. Aby to uczcić postanowili wydać składankę (pierwszą i, jak na razie, jedyną w ich historii) podsumowującą ich karierę. Utwory zostały wybrane z prawie wszystkich ich płyt (o tym później), zaczyna się od tych najbardziej znanych, które zostały wydane na singlach (Lucidogen, Kissing the Sun, Skinflowers, Did You Miss Me? itd.), a potem mamy wybór nagrań z dużych płyt. Wybór, jak dla mnie, dość słaby - dominują spokojniejsze fragmenty jak September Song, Child in the Tree, Donnez Les Esprits, Toi du Monde - brakuje tu jakiegoś urozmaicenia. Singiel L'Amourir przedstawiono w całości (razem z Pas Mal), brakuje mi np. Speak Low z Play Kurt Weill czy Speed of Night z Only Heaven. Całość otwiera rzecz wtedy nowa, Secret, utwór powtórzony dwa lata później na albumie Super Ready/Fragmenté. W sumie taki sobie składak.

Ale, jak to czasami bywa, zespół wydał też wersję limitowaną, dwupłytową składaka. No i druga płyta to już jest coś kompletnie odmiennego. Otóż znalazły się na niej rzeczy z singli, rzeczy rzadkie oraz niepublikowane wcześniej (!). Oprócz znanych mi już remiksów Gasoline Man, Skinflowers czy Kissing the Sun mamy 4 remiksy utworów z płyty Second Nature (2xSupersonic, In the Otherland i Sound in Your Eyes), które są po prostu znakomite (wszystkie zmiksowane przez sam zespół) oraz 3 remiksy z winylowego singla Astronomic - także doskonałe (autorstwa Evil C i Vincenta Hanni). Dodatkowo jest jedno nagranie koncertowe (cover The End Doorsów) oraz cover Requiem Pur Un Con Serge'a Gainsbourga. Całości uzupełnia wersja demo Child in the Tree nagrana z towarzyszenie orkiestry oraz dwa nagrania wyjęte z płyt Heaven Deconstruction i Music for Artificial Clouds. Słowem - miód na moje uszy. Wspaniałe nagrania, wspaniałe uzupełnienie twórczości zespołu. 

Dodatkowo - płyta jest niesamowicie wydana. Całe pudełko na płyty jest czarne, tylko z logiem zespołu na okładce i nazwą płyty z boku, zapakowane w pomarańczową obwolutę ze spisem nagrań. Obie płyty CD są czarne pod spodem (niczym płyty do Playstation 1. generacji), jedna pomarańczowa na wierzchu, druga czarna. Wygląda to niesamowicie! W środku książeczka z fragmentami tekstów utworów. Piękne wydanie!

Ocena: 2/5 (płyta 1) / 4/5 (płyta 2)

Okładka obwoluty

Tył obwoluty - tylko tutaj jest spis utworów

Bok

Pudełko częściowo wysunięte z obwoluty

Przód pudełka

Tył pudełka

Płyta nr 1

Płyta nr 2 - nie widać jej, taka jest czarna!

Obie płyty od spodu

Rozłożona książeczka

Wnętrze książeczki 1

Wnętrze książeczki 2

Wnętrze książeczki 3

Wnętrze książeczki 4

Wnętrze książeczki 5

Wnętrze książeczki 6

Wnętrze książeczki 7

wtorek, 2 marca 2021

Earthless - Black Heaven (2018)

Data zakupu: 23 lutego 2021 roku

Z amerykańskim zespołem Earthless zapoznałem się w okolicach 2007 roku, kiedy to ukazał się ich drugi album, Rhythms from a Cosmic Sky. Zawierał tylko dwa nagrania po 20 minut każde. Była to soczysta mieszanka stonera, psychodelicznego rocka i jamowego grania w stylu Grateful Dead. W dodatku cały album był instrumentalny - zero wokalu, sama perkusja, bas i gitara z efektami. Album robił dobre wrażenie, aczkolwiek momentami był nieco nudny. Niemniej jednak polubiłem ten zespół, szczególnie, że w wersji CD pojawiał się dodatek - przeróbka Cherry Red zespołu Groundhogs - tym razem z wokalem. I jest to doskonałe nagranie, jedna z najlepszych w repertuarze zespołu. Nośne, mocne granie, z doskonałą gitarą i niskim wokalem gitarzysty. 

Zespół nie spieszył się - dopiero w 2013 roku ukazał się ich trzeci album, From the Ages, kontynuujący pomysły z poprzednich longplay'ów (debiutancki, Sonic Prayer, też zawierał 2 długie nagrania), lecz na większą skalę - utwór tytułowy rozrósł się do ponad 32 minut, a pozostałe 3 utwory też nie są małe (dwa z nich przekraczają 14 minut każdy!). Było to jednak dla mnie już za dużo - może kilka razy przesłuchałem całość.

I już myślałem, że kariera zespołu się zakończyła, kiedy nagle, po 5. latach ukazał się czwarty album Black Heaven. Tym razem zespół chyba doszedł do wniosku, że formuła kapeli się wyczerpała, gdyż dostaliśmy coś odmiennego. Po pierwsze utworów jest 6, ale całość nie przekracza 40 minut. Po drugie - tylko dwa z nich są instrumentalne - w pozostałych mamy normalny wokal. Po trzecie - jest to jedna z lepszych hard rockowo-retro rockowych płyt jakie znam. Świetne riffy, gęste solówki, mocna gra sekcji, do tego charakterystyczny, niski głos śpiewającego gitarzysty - wszystko to, czego potrzebuje fan dobrego rocka! Naprawdę bardzo mi podszedł ten album, a riff rozpoczynający płytę jest absolutnie genialny w swojej prostocie. Ciekawostką jest utwór Volt Rush, trwający niecałe 2 minuty - jakaż to odmiana po długasach z From the Ages. Zdecydowanie polecam!

Wydanie w kartoniku, ale za to bardzo eleganckie. Szczególnie podoba mi się wydanie książeczki - ładne kolory, estetyczny design. Okładka już mnie mi podeszła do gustu - te czachy są brzydkie - ale fajny pomysł z postaciami muzyków ułożonych z gwiazd.

Ocena: 4/5


Okładka


Tył

Rozłożony kartonik

Wnętrze kartonika

Książeczka i płyta CD


Rozłożona książeczka

Wnętrze książeczki 1

Wnętrze książeczki 2

Wnętrze książeczki 3