piątek, 30 sierpnia 2013

Rush - Exit...Stage Left (1981)

Data zakupu: 23 lipca 2009 roku

Koncertówki Rush mają jedną cechę - wszystkie utwory brzmią prawie tak samo jak na studyjnej płycie... Naprawdę, muzycy starają się jak najwierniej odtworzyć to, co stworzyli na albumie. No, może nieliczne solówki gitarowe są trochę inne. Ale poza tym - kalka. Wyjątkiem jest obowiązkowe solo perkusyjne - tutaj zawarte w utworze YYZ (przynajmniej krótkie, jedynie jakieś 3 minuty). W przypadku Exit...Stage Left jest jeszcze jeden minus - pomiędzy utworami występują przerwy - głucha cisza. Szkoda, trochę to psuje atmosferę koncertu. Ale muzycy chcieli zrobić swoiste "greatest hits live" - to im wyszło. Jest tu mnóstwo ich najbardziej znanych kawałków (The Spirit of Radio, Tom Sawyer, Closer to the Heart), ale nie brakuje też progresywnego grania (Jacob's Ladder, Xanadu, La Villa Strangiato). Słucha się tego wyśmienicie - przynajmniej mnie. Lubię ten album, pomimo, że nie zawiera zbyt wiele nowej muzyki - zaledwie króciutka impresja na gitarze akustycznej Broon's Bane, będąca zresztą wstępem do świetnej wersji The Trees, która płynnie przechodzi w Xanadu (trochę improwizowania na klawiszach!!). Poza tym w La Villa Strangiato pojawia się króciutki fragment śpiewany - tekst został zamieszczony we wkładce. Ten album to niezłe podsumowanie najlepszego okresu zespołu.

Wydanie - jak zwykle - dość skromne. Parę zdjęć, trochę opisów. No i fajna okładka, nawiązująca postaciami do 4 poprzednich albumów.

Ocena muzyki: 4/5 | Link do Spotify

Okładka

Tył

Bok

Środek

Rozłożona wkładka

Wnętrze wkładki

czwartek, 29 sierpnia 2013

Ozric Tentacles - The Yumyum Tree (2009)

Data zdobycia: maj 2009 roku

W 2008 roku zespół Ozric Tentacles nękany ciągłymi zmianami w składzie pojawił się na koncertach w prawie klasycznym składzie - oprócz Eda Wynne'a i grającej na basie jego żonie Brandi, w zespole pojawili się ponownie Joie Hinton (klawisze) i Merv Pepler (perkusja). Oczywiście grali jedynie nagrania z pierwszego okresu działalności kapeli (do płyty Arborescence z 1994 roku). Świadectwem tego spotkania była koncertówka Sunrise Festival. Hinton szybko wycofał się z tego grania (i z grania w ogóle, nawet pod szyldem Eat Static), jednakże Merv Pepler postanowił jeszcze chwilę pobębnić w Ozric Tentacles. Dzięki temu powstała płyta The Yumyum Tree. Nie jest to może całkowity powrót do tamtych brzmień, ale wyszła im całkiem przyzwoita płytka, momentami nawet nawiązująca do początków zespołu (Nakuru, San Pedro). Płyta co prawda nie zachwyca, ale też nie odrzuca (jak Spirals in Hyperspace z 2004 roku). Jest więcej przestrzeni i gitar, troszkę mniej elektroniki. Lubię ten album.

A w dodatku - wygrałem go w konkursie!! Na stronie audycji radiowej Mały Leksykon Wielkich Zespołów prowadzący, Artur Chachlowski, co miesiąc organizuje konkursy, w których można wygrać płyty. No i w kwietniu 2009 roku właśnie płytka Ozrików była do wygrania, po podaniu prawidłowych odpowiedzi na dwa proste (dla fana) pytania. Dzięki temu posiadam ten album. Co prawda, jak widać, wydanie promocyjne, ale to dodaje mu uroku. Do dzisiaj jest chyba najczęściej słuchana przeze mnie płyta w samochodzie.

Ocena muzyki: 3/5 | Link do Spotify

Okładka

Tył

środa, 28 sierpnia 2013

Oceansize - Everyone into Position (2005)

Data zakupu: 27 kwietnia 2009 roku

I oto płyta, od której się to zaczęło. Powaliła mnie na kolana w styczniu 2006 roku i już została ze mną na zawsze. Świetne kompozycje, niektóre tak niesamowite, że aż dziwne, że stworzyli je Brytyjczycy (Homage to a Shame - jak ktoś napisał: "niemożliwe, że ten utwór trwa tylko 5 i pół minuty", You Can't Keep a Bad Man Down), niektóre bardzo nastrojowe (Meredith, Ornament/The Last Wrongs), niektóre przebojowe (Heaven Alive), a niektóre nawet balladowe (Mine Host, Music for a Nurse). Fantastyczny tygiel pomysłów, riffów i zagrywek. Co ciekawe, najsłabszym utworem na albumie wydaje mi się The Charm Offensive, otwierający płytę. Jak na "openera" wypada dość blado, z topornymi przejściami między zwrotką a refrenem. Ale reszta to już najwyższa półka.

Wydanie dość ciekawe, choć większość tekstów jest trudna do przeczytania - a to ze względu na użytą czcionkę imitującą pismo odręczne. Ale zdjęcia i grafiki niezłe. Ciekawostka - to jedyny album jaki mam zawierający ukryty utwór na początku płyty. Wystarczy włączyć płytę i przewinąć ją wstecz do jakichś -3 minut. Wtedy odkrywamy jeszcze jeden kawałek - Emp(irical)error. Niestety ten trick nie działa na wszystkich odtwarzaczach i w dodatku dźwięk jest jakiś taki mocno przytłumiony - ale to może wina mojego odtwarzacza.

Ocena muzyki: 5/5 | Link do Spotify

Single: Heaven Alive, New Pin

Okładka

Tył

Bok

Środek

Rozłożona książeczka

Wnętrze książeczki 1

Wnętrze książeczki 2

Wnętrze książeczki 3

Wnętrze książeczki 4

Wnętrze książeczki 5

wtorek, 27 sierpnia 2013

Oceansize - Effloresce (2003)

Data zakupu: 27 marca 2009 roku

Mój powrót do rocka w 2006 roku zaczął się właśnie od tego zespołu. Nieznany mi do czasu koncertów w Polsce z Porcupine Tree w 2005 roku. Wtedy postanowiłem się zapoznać z ich najnowszym, mocno chwalonym dziełem Everyone into Position z 2005 roku. I tak w styczniu 2006 objawił mi się jeden z najciekawszych młodych zespołów - angielski, a grający jak Amerykanie. Trzy gitary w zestawie potrafią mocno namieszać - co dobitnie słychać także na debiucie, czyli Effloresce

Trzeba przyznać, że zespół mocno dba o klimat płyty. Zaczyna się od instrumentalnego intro, aby potem nagle zaatakować kakofonią gitar przechodzącą w świetne melodie z fajnymi refrenami. W dodatku potrafią utwory mocno zagmatwać i rozciągnąć, nie nużąc ani przez chwilę. Oczywiście nie zapominają też o chwilach oddechu - takie delikatne miniatury jak Rinsed i Unravel dobrze uspokajają po chwilach szaleństwa (zwłaszcza w Massive Bereavement). Słychać tu zarówno rock progresywny, jak i stary, dobry alternatywny rock. Wokalista bardzo dobrze śpiewa, gitarzyści dają czadu, perkusista nadąża za nim cały czas... Piękne granie. I w sumie nawet dość oryginalne - niektórzy porównywali ten zespół do Radiohead, inny do grunge'u, a inni do jeszcze czegoś innego... Dużo niezłych klimatów.

Ale żeby nie było zbyt różowo - początek i koniec są świetne, natomiast trzy kawałki środkowe (You Wish, Remember Where You Are i Amputee) zgrzytają mi w uszach za każdym razem - no po prostu nie dorównują poziomem do reszty. Dlatego ocena taka, a nie inna.

Cały design przypomina wydawnictwa 4AD. Ciekawe, że książeczka jest wydana na bardzo grubym papierze - dziwne wrażenie to robi. Ale poza tym przyjemnie się na to patrzy.

Ocena muzyki: 4/5 | Link do Spotify

Single: Amputee, One Day All This Could Be Yours, Catalyst

Okładka

Tył

Bok

Środek

Rozłożona książeczka

Wnętrze książeczki 1

Wnętrze książeczki 2

Wnętrze książeczki 3

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

The Mars Volta - Frances the Mute (2005)

Data zakupu: 11 marca 2009 roku

Oczywiste było, że po zachwycie nad płytą Amputechture muszę sięgnąć po wcześniejsze dokonania zespołu. Płyta Frances the Mute również powala. Przede wszystkim niesamowitym, genialnym kawałkiem Cassandra Gemini, który trwa "jedynie" 32 minuty i nie nuży ani przez chwilę. Sam Omar mówił w wywiadach, że chciał stworzyć utwór, który by brzmiał jakby zawarta w nim była cała płyta - pełen różnych zwrotów akcji, klimatów i tematów. No i udało mu się. Niby zaczyna się dość przeciętnie, ale potem pojawia się tyle emocjonujących motywów i solówek, że spokojnie można go nazwać "magnum opus" zespołu. Ale oprócz tej kompozycji mamy jeszcze 4 inne kawałki. Cygnus...Vismund Cygnus to również świetny, skomplikowany kawałek rocka progresywnego, w którym główną siłą, jest spokojny fragment w środku z pełną wyrazu solówką gitarową - wypisz, wymaluj King Crimson. Potem jest singlowy, lekko balladowy The Widow - prawdziwy przebój The Mars Volta, chyba najbardziej znany ich kawałek. Ten i następny utwór, L'Via L'Viaquez - połączenie rytmów latino z rockiem - to moim zdaniem dwa najsłabsze utwory na płycie. Świetnie wypada za to mroczny i mocno ambientowy Miranda, That Ghost Just Isn't Holy Anymore. Zaczyna się od ćwierkania ptaków, w środku jest mocno balladowy, a kończy się powrotem motywu kończącego Cygnusa... Rewelacja. 

Okładka bardzo fajna - w końcu autorstwa Storma Thorgersona, zaliczana do kanonu jego dzieł. Ciekawe, że można ją włożyć normalnie, albo tyłem - jest tam alternatywna wersja okładki. Fajne są też zdjęcia Storma w środku książeczki. Minusem jest fakt, że Cassandra... musiała zostać podzielona na części - inaczej wytwórnia potraktowałaby ten album jako singiel - takie głupie wymagania amerykańskie...

A już absolutnym skandalem jest fakt, że utwór tytułowy, do którego tekst pojawia się pod płytą, nie został umieszczony na albumie, bo, wg wytwórni byłaby za długa - dwupłytowa, a "nikt nie kupuje płyt dwupłytowych". Taaaa... W rezultacie utwór Frances the Mute wylądował na singlu The Widow i szkoda, bo to świetne 14 minut muzyki - jeszcze bardziej ambientowy niż Miranda...

A gdyby było tak, jak Omar sobie wymyślił, to spis utworów wyglądałby następująco:

Dysk 1:
1. Frances the Mute (14:36)
2. Cygnus...Vismund Cygnus (13:08)
3. The Widow (5:57)
4. L'Via L'Viaquez (12:30)

Dysk 2:
1. Miranda, That Ghost Just Isn't Holy Anymore (13:17)
2. Cassandra Gemini (32:32)

Ocena muzyki: 5/5 | Link do Spotify

Single: The Widow, L'Via L'Viaquez

Okładka

Tył

Bok - dawno nie pokazywałem płyty z odwróconymi napisami...

Środek

Rozłożona książeczka - dwie wersje okładki - niby takie same, a jednak inne...

Wnętrze książeczki 1

Wnętrze książeczki 2

Wnętrze książeczki 3

Wnętrze książeczki 4

Wnętrze książeczki 5

piątek, 23 sierpnia 2013

The Mars Volta - Amputechture (2006)

Data zakupu: 3 lutego 2009 roku

Rok 2006 był dla mnie szczególny - oprócz zmiany pracy na lepszą i powrotu do rocka był też tą datą w którą poznałem najlepszy zespół XXI wieku. Mogę śmiało powiedzieć, że w 2003 roku King Crimson nagrał ostatni album studyjny i przekazał pałeczkę następcy - właśnie zespołowi The Mars Volta. Kierowany przez zwariowanych portorykańczyków Omara Rodriguez-Lopeza i Cedrica Bixler-Zavala wypuściła kilka płyt, z których większość rzuca na kolana. Niesamowita mieszanka punku, rocka progresywnego, krautrocka, rocka psychodelicznego, jazz, latino i jeszcze paru innych rzeczy... W każdym razie po poznaniu Amputechture zostałem dozgonnym fanem tej kapeli. 

A początki nie były takie różowe. W dniu ukazania się płyty znałem zespół jedynie z paru artykułów w Teraz Rocku (wtedy jeszcze kupowałem ten periodyk). Bardzo się nim zachwycali, a mnie to dziwiło, bo nie da się ukryć, że Omar i Cedric nie wyglądają jak typowi rockmani... Zwłaszcza niski i chudy Omar w dużych okularach pasuje bardziej na księgowego... niczym Robert Fripp. W każdym razie postanowiłem zapoznać się z ich najnowszym dziełem. Akurat miałem sporo chodzenia po mieście, dlatego Amputechture wylądowała w moim telefonie (wtedy był to Siemens SL45i, kultowy odtwarzacz mp3) i poszedłem. Pierwszy utwór - hmmm, intrygujące, mocno psychodeliczne, acz bez rewelacji. Drugi kawałek (ło rety, 17 minut!) kompletnie mnie nie porwał, choć miał interesujące fragmenty. Trzeci, krótki Vermicide - fajne granie w stylu starego Pink Floyd. No i w końcu Meccamputechture. I tu zaskoczyło. Co za genialne brzmienie sekcji, do tego świetny saksofon i jak ten Cedric się drze w refrenie. Coś niesamowitego!! Asilos Magdalena - bardzo ładna, akustyczna ballada, z zadziorną solówką pod koniec. Chwila wyciszenia i... jeden z najlepszych riffów wszech czasów. Viscera Eyes. Fantastyczny kawałek przechodzący w kolejny numer zrywający czapę - Day of the Baphomets. W tym kawałku tyle się dzieje, że ciężko ogarnąć go za pierwszym razem. A na koniec El Ciervo Vulnerado - równie mroczny i psychodeliczny jak utwór otwierający album. I koniec. To już? Już minęło te 76 minut? Kiedy? Wow, niesamowita płyta. Moja ulubiona aż do dziś...

Design ciekawy, acz nieporywający. Akurat muzycy mają dość specyficzny gust, jeśli chodzi o okładki i cały wystrój wewnętrzny, nie do końca mi odpowiadający. No i ta wysoka, mało czytelna czcionka. W każdym razie pasuje to do ich pokręconej muzyki.

Ocena muzyki: 5/5 | Link do Spotify

Single: Viscera Eyes

Okładka - tytuł i nazwa zespołu są na naklejce

Tył

Bok
Środek

Rozłożona książeczka

Wnętrze książeczki 1

Wnętrze książeczki 2

Wnętrze książeczki 3

Wnętrze książeczki 4

Wnętrze książeczki 5

Wnętrze książeczki 6

Wnętrze książeczki 7

czwartek, 22 sierpnia 2013

System 7 - Interstate (1995)

Data zakupu: styczeń 2009 roku

Wygląda na to, że w 2008 roku mało co płyt kupiłem. Głównie wydawałem kasę na remastery Orba... i przez to zakupiłem jedynie 10 płyt. Jakoś tak wyszło - zmiana pracy, kiepskie wakacje, ogólnie słaby nastrój... W 2009 roku już było lepiej, choć zacząłem słabo - od płyty, którą mam zamiar kiedyś sprzedać.

Właściwie to singiel - całkiem ładnie wydany, podoba mi się jego design. Singiel promował najlepszy album zespołu System 7 czyli Power of Seven. W sumie są na nim 4 utwory - wersja radiowa oraz rozszerzona. Obie oparte są na samplach z Hallogallo krautrockowego zespołu Neu! Bardzo przyjemne kawałki, choć wersja rozszerzona nie wnosi nic ciekawego. Dwa pozostałe utwory to remiksy: drum'n'bassowy Doca Scotta (niezły) i trance'owy Davida Holmesa (słaby). No i tyle.

Ocena muzyki: 2/5

Okładka

Środek