Data zakupu: 21 marca 2016 roku
Druga płyta dołączona do najnowszego Lizarda. Tak, płyta zespołu Lizard. Polskiego zespołu działającego już od wielu lat, odnoszącego pewne sukcesy w kręgach fanów rocka progresywnego. Nazwa nawiązuje do płyty King Crimson, aczkolwiek nie są oni jedynie naśladowcami Króla, dorzucają sporo od siebie. Piszę to, znając tylko ten jeden, krótki (37 minut) album. Twórczość tego zespołu była mi wcześniej nieznana, choć nie raz ich nazwa obiła mi się o uszy.
Mini-album ten to niejako przedsmak albumu właściwego, mającego ukazać się na jesieni. W wielu przypadkach muzyka jest improwizowana, choć często opiera się na solidnych podstawach. Jak mówi wokalista i faktyczny lider zespołu, w końcu nagrali w studio parę utworów, które do tej pory ogrywali jedynie na koncertach (m.in. Bez litości). Wyszło z tego całkiem zgrabne nagranie. Zaczyna się łagodnie, ale potem zdarzają się też mocniejsze fragmenty, z iście Frippowską gitarą. Nie brakuje też ciekawych eksperymentów dźwiękowych (początek i koniec płyty), jak i nagłych zmian nastroju. Denerwuje mnie tylko momentami maniera wokalna lidera (w drugim utworze śpiewa niczym Czesław Niemen), ale daje się przeżyć. Fajne granie, przynajmniej nie jest to kolejny zespół nawiązujący swoją twórczością do Marillion czy innego neoproga.
Wydanie płyty jest za to przepiękne. Świetne kolory, ciekawy design, dobre rozplanowanie nadruków itp. Dziwi mnie tylko rozbicie niektórych utworów na małe kawałki. Dzięki temu zamiast kilku kawałków mamy ich kilkanaście. Ale to tylko mała dygresja.
Ocena muzyki: 3/5
Okładka
Tył
Bok
Środek
Rozłożona wkładka
Wnętrze wkładki
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń