czwartek, 7 sierpnia 2014

Tangerine Dream - Tournado (1997)

Data zakupu: 6 sierpnia 2014 roku

Moja przygoda z Tangerine Dream zaczęła się jakieś 18 lat temu. Nie było mi jakoś wcześniej z tym zespołem po drodze - nie miałem nic na kasecie, nie wypożyczyłem ich żadnej płyty CD, nie kojarzyłem zbytnio ich nagrań... Ale nazwa zespołu od czasu do czasu obijała mi się o uszy. Dopiero gdzieś w okolicach 1996 roku wpadła mi w ręce składanka Atmospherics. Kompletnie nie przypadła mi do gustu - zapewne dlatego, że zawierała materiał z lat 1970-1973 i 1984-1988, czyli mniej reprezentatywnego, omijającego najlepsze dzieła zespołu. Nagrania starsze okazały się zbyt trudne w odbiorze, natomiast nowsze zbytnio plastikowe i zajeżdżające "new age'm". Jedynie Dolphin Dance jako tako mi się podobał. Dopiero na studiach znajomy pożyczył mi album Rubycon. Brzmienie tej płyty mocno kojarzyło mi się z pierwszymi dokonaniami Pink Floyd, dlatego też nawet spodobało mi się to dzieło. Do dzisiaj zresztą pozostaje ono jednym z moich ulubionych - uważam nawet, że to najlepszy album TD. 

Niestety kolega nie posiadał innych nagrań TD, a potem moje zainteresowania muzyczne podążyły w innym kierunku. I dopiero w ostatnich latach zapoznałem się z dorobkiem zespołu, głównie z lat 70-tych, trochę z 80-tych i większością z lat 90-tych. A właściwie to było trochę inaczej. Najpierw poznałem albumy Goblins Club i Tournado - ze względu na obecność utworu Towards the Evening Star - jedynego w całej historii zespołu nagrania zremiksowanego przez kogoś innego niż członkowie zespołu. A chodzi o uwielbianą przeze mnie kapelę The Orb. Na singlu zawierającym remiks znajdowała się też wersja oryginalna nagrania - brzmiąca jakby z innego świata. Produkcja licha, brzmienie bardzo staroświeckie, jakby całość nagrano w 1990 roku, a nie 1996. Dlatego dopiero po latach sięgnąłem po wzmiankowane albumy - głównie z ciekawości. 

I zostałem bardzo miło zaskoczony koncertówką Tournado. Nie dość, że nagrana w Polsce, podczas ich koncertu w Chorzowie, to jeszcze dobrze brzmiąca i zawierająca interesującą muzykę. Bardzo staromodnie i kiczowato brzmiącą, ale kojarzącą mi się bardzo pozytywnie z muzyką z gier komputerowych, które katowałem na przełomie wieków tj. Unreal, Motorhead, Redline Racer czy Revolt. Absolutny kicz i momentami żenada (Girls on Broadway), ale zarazem wciągające granie. Większość fanów TD nie lubi okresu od 1988 roku do dziś i wcale się nie dziwię. Nie ma tam zbyt wielu wartościowych dźwięków.  Na początku zespół TD przecierał szlaki, tworzył nową jakość i eksplorował niezdobyte tereny, a potem zaczął grać to co wszyscy tylko gorzej. Nawet ja, choć lubię czasami posłuchać sobie płyt takich jak Turn of the Tides, Oasis czy Goblins Club, uważam, że to muzyka niskich lotów. Ale Tournado mogę słuchać raz za razem i sprawia mi to przyjemność. Pomimo wszelkich wad tego albumu.

Przez ostatni czas uważnie wsłuchuję się w twórczość zespołu i mogę sobie już pozwolić na pewne wyróżnienie ciekawych albumów:

Moje ulubione płyty:
1. Rubycon (1975)
2. Tournado. Live in Europe (1997)
3. Phaedra (1974)

Fajne:
1. Cyclone (1978)
2. Force Majeure (1979)
3. Hyperborea (1983)
4. Tangram (1980)

Akceptowalne:
1. White Eagle (1982)
2. Stratosfear (1976)
3. Logos Live (1982)
4. Le Parc (1985)
5. Ricochet (1975)
6. Green Desert (1986)
7. Valentine Wheels (1998)
8. Alpha Centauri (1971)
9. Poland (1984)
10. Goblins Club (1996)

Reszta jest okropna, zła lub jej nie znam (za dużo tego). Niezła jest też składanka The Essential Tangerine Dream z 2006 roku zawierająca na jednym CD 6 nagrań z klasycznego okresu (czyli The Virgin Years). Idealny wybór dla mnie, gdyż zamiast kupować albumy Stratosfear i Tangram mam tam po jednym kawałku z każdej z nich i to tym lepszym.

W latach 2008-2010 albumy TD wydane od 1988 roku zostały poddane remasteringowi i wydane przez firmę Membran w estetycznych digipakach, okraszone jednolitą szatą graficzną. Z jakiegoś powodu bardzo podoba mi się to wydanie i do niedawna ubolewałem nad faktem, że jest to bardzo droga seria (poniżej 60 zł nie schodziła). Ku mojemu zdumieniu odkryłem, że obecnie wszystkie albumy z Membrana można kupić za śmieszne pieniądze - 19 zł (z przesyłką!!). Oczywiście na Ebay'u, bo na Allegro trzeba dać conajmniej 25 zł (z przesyłką). Dlatego też połakomiłem się na to wydanie. Fajny digipak z kieszonką zawierającą, niestety, jedynie kartonik zgięty na pół. W środku takie sobie zdjęcia i trochę opisu. Ze zdumieniem przeczytałem, że wszystkie utwory (oprócz perkusyjnego intro) są autorstwa tylko i wyłącznie Jerome'a Froese. Być może właśnie dlatego lubię ten album - Jerome lepiej czuł nowoczesną elektronikę niż ojciec... Digipak mi się podoba, choć tytuł płyty z boku okładki mógłby być napisany mniejszą czcionką...

Ocena muzyki: 3/5

Okładka

Tył

Bok - znowu napisy do góry nogami...

Środek - po lewej stronie digipaka kieszonka na wkładkę

Rozłożona wkładka

Wnętrze wkładki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz