Oto mój pierwszy zakup w nowym roku - najlepszy album Banku Ziemi. Nie kupiłem go wcześniej tylko dlatego, że upierałem się, aby dorwać wersję w digipaku wydaną w Stanach przez Six Degrees. Jednakże to pragnienie z czasem zmniejszało się, aż w końcu stwierdziłem, że stare, dobre wydanie Planet Dog też jest dobre.
Płyta kontynuuje wątki podjęte na Last Train to Lhasa, jednakże brzmienie stało się bardziej nowoczesne, ciekawsze i urozmaicone. Pojawiają się i elementy taneczne (mocny Drippy) i trochę world musicowego chilloutu (Drunk as a Monk), ale nie brakuje także pięknych melodii. Przede wszystkim w Celestine, gdzie cudowny, pink floydowy klimat tworzy saksofon gościnnie grającego Dicka Parry (to ten sam, który zagrał w Shine on You Crazy Diamond) oraz w utworze tytułowym, gdzie syntezator brzmiący niczym skrzypce wygrywa tęskną melodię. A na koniec dostajemy trzy absolutnie ambientowe kawałki. Króciutki Gates does Windows (właściwie tylko odgłosy natury i... gwizdanie), patetyczny One Billion Miles Out, jedyny słabszy utwór na płycie, w którym niepotrzebnie pojawia się syntetyczny chór, ale również słychać plemienne bębny oraz oddech niczym Dartha Vadera. Na samym końcu jest sekwencerowe arcydzieło - Starstation Earth. Podobne do 887 (structure) z Last Train... ale dużo lepsze i ciekawiej rozwijające się. Niemniej doskonałe i niesamowicie wciągające - nawet nie widać, kiedy mija te 19 minut.
Skromna okładka idealnie pasuje do zawartości muzycznej, gorzej jest z tyłem okładki - te ikonki przy każdym z utworów nie bardzo przypadają mi do gustu. Jako bonus - katalog nieistniejącej już od lat wytwórni Planet Dog.
Ocena muzyki: 5/5 | Link do Spotify
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz