Z Vangelisem w moim przypadku sprawa wygląda następująco: poznałem go dość wcześnie, bo mój ojciec bardzo lubił jego twórczość. Dlatego już w wieku 8-9 lat byłem katowany głównie płytą The Friends of Mr. Cairo (całkiem niezła), a także Rydwanami Ognia. Później siostra kupiła kasetę z muzyką z Blade Runnera (to nieoryginalne wydanie z 1982 roku), w międzyczasie w radiu przewijały się motywy z Albedo 0.39 i właśnie Spiral. Nie powiem, abym był jakoś specjalnie zainteresowany jego twórczością. Zachwyciłem się dopiero płytą The City z 1990 roku oraz muzyką z filmu 1492: Conquest of Paradise (kolejny zakup siostry, tym razem na CD). Próbowałem także zapoznać się z jego twórczością wypożyczając na CD parę pozycji jak Beaubourg czy Mask, ale to nie było nic ciekawego. Vangelis jawił mi się albo jako miałki kompozytor grający prawie wyłącznie cukierkowe melodie albo wyjątkowy eksperymentator.
Nie inaczej jest z albumem Spiral. Oprócz ciekawego eksperymentu brzmieniowego jakim jest utwór tytułowy mamy do czynienia z nudnymi, przesadnie rozciągniętymi w czasie piosenkami jak Ballad czy To the Unknown Man oraz mało interesującymi, mocno zapętlonymi kawałkami Dervish D i 3+3, nie posiadającymi ani ciekawego motywu przewodniego, ani fajnej melodii. Płytę dostałem w prezencie, inaczej w życiu bym się w nią nie zaopatrzył.
Wydanie skandalicznie minimalistyczne. Doprawdy, we wkładce mogłoby być więcej treści, a nie tylko puste, lub prawie puste strony. Okładka fajna, zawsze mi się podobała.
Ocena muzyki: 1/5 | Link do Spotify
Okładka
Tył
Bok
Środek
Rozłożona wkładka
Wnętrze wkładki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz