Płyta Come była ostatnim albumem wydanym przez artystę pod swoim własnym imieniem. Kolejne wydawnictwo, The Beautiful Experience sygnował już niemożliwym do wypowiedzenia symbolem... Wiadomo, że chodziło o walkę z wytwórnią Warner, stąd te wszystkie zachowania Księcia. W każdym razie album Come to dzieło bardzo nowocześnie brzmiące, nie odbiegające zbytnio od tego wszystkiego, co Prince prezentował w latach 90-tych. Króluje pop z dużą domieszką współczesnego r'n'b, pojawia się nawet odrobina techno (Loose!). Niestety, co też było normą w tamtych latach, album jest bardzo nierówny. Obok niezłej kompozycji tytułowej (solówki na dęciakach!), doskonałych singli Space i Letitgo oraz pięknego fragmentu w postaci króciutkiej piosenki Papa mamy też sporo przeciętnych wypełniaczy (Race, Pheromone) oraz fatalne ballady (Dark i Solo). W dodatku całą płytę kończy idiotyczny kawałek Orgasm, zawierający oprócz tytułowego (kobiecego) orgazmu jedynie solówkę gitarową zapożyczoną z utworu Privetejoy (płyta Controversy z 1981 roku). Bardzo przeciętna płyta, mająca niepowtarzalny klimat (głównie dzięki świetnym klawiszom), lecz już zapowiadająca upadek Prince'a pod względem kompozytorskim.
W mojej kolekcji jest to płyta szczególna. Otóż jest to album w najgorszym stanie - płyta mocno zrysowana, wkładka obarczona jakimiś naklejkami ze sklepów, które próbowałem oderwać, ale schodzą razem z papierem. Była też naklejka na samej płycie CD, ale na szczęście udało się ją usunąć. W dodatku całość zakupiłem wysyłkowo bez pudełka. Jedynym plusem jest fakt, że dałem za nią jedynie 5 zł... I to z wysyłką...
Ocena muzyki: 3/5
Single: Letitgo, Space
Okładka
Tył
Bok
Środek
Rozłożona wkładka - w tle za Prince's kościół Sagrada Familia w Barcelonie
Wnętrze wkładki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz