czwartek, 21 listopada 2013

My Dying Bride - 34,788%... Complete (1998)

Data zakupu: 16 sierpnia 2011 roku

Jak już pisałem, muzyka metalowa to raczej nie moja broszka. Zespołem My Dying Bride zainteresowałem się po przeczytaniu recenzji płyty Turn Loose the Swans w Tylko Rocku. Był to pierwszy raz, kiedy spotkałem się z terminem doom metal. A że byłem (i nadal jestem) fanem gry Doom... Za jakiś czas kolega zdobył ten album na kasecie i zagłębiliśmy się w czeluście mroku zawarte w tej muzyce. Muzyce niesamowicie mrocznej i powolnej - riffy gitarowe zdecydowanie osiągały prędkość walca jadącego z połową możliwej do osiągnięcia prędkości... Do tego ten demoniczno-uwodzicielski wokal... Brrr, aż ciarki przechodzą. W każdym razie było to dzieło naprawdę intrygujące, przynajmniej przez jakiś czas. Później raczej nie interesowałem się dokonaniami zespołu, sporadycznie coś tam czytając o nich. Właściwie dopiero gdzieś w okolicach 2005 roku ponownie zagłębiłem się w ich twórczość i z zaskoczeniem odkryłem album 34,788%.... Complete. Parafrazując tytuł - prawie kompletnie inny od tego, co prezentują na innych płytach. Co zresztą było celowym działaniem zespołu - chcieli trochę poeksperymentować z elektroniką. I dość ciekawie im to wyszło, choć nie do końca zerwali ze swoim podstawowym stylem (co słychać zwłaszcza w świetnym, powolnym Base Level Erotica).

Elektronikę mamy przede wszystkim w najdłuższym na płycie The Whore, The Cook and The Mother, gdzie jest świetny riff prowadzący, niezła melodia i refren oraz nagłe przejście w niezwykle atmosferyczny fragment elektroniczny. Gitara gra piękną melodię, a plamy syntezatorowe kontrastowane są rozmową wokalisty z komputerem (wzorowane na jednej ze scen z Blade Runnera), aby po paru minutach powrócić do metalowego grania. Drugim i to bardzo mocnym akcentem elektronicznym jest Heroin Chic, gdzie właściwie oprócz gitar co jakiś czas przeszywających utwór, wszystko mamy sztuczne - perkusję, klawisze, bas... Do tego gościnnie śpiewa jakaś panna, idealnie wpasowując się w melodeklamację wokalisty zespołu. Oprócz tych dwóch kawałków reszta jest już bardziej klasyczna (choć czasami mało przypominająca styl grania zespołu) - są fajne riffy (Apocalypse Woman), fajne melodie (The Stance of Evander Sinque, Under Your Wings and Into Your Arms). Całość robi dobre wrażenie, choć nie jest to coś, czym bym się zasłuchiwał non stop.

Posiadam reedycję bodajże z 2004 roku i jest to trochę biedne wydanie. Pomijam już mało udany design. Ale wydanie tego w digipaku bez książeczki (!), bez jakichkolwiek informacji o zespole (!!), jedynie z tekstami, to już jest trochę skandal. I nie rekompensuje tego fakt, że dostajemy jeden utwór więcej - wydawcy z Peaceville mogli się bardziej postarać.

Ocena muzyki: 3/5 | Link do Spotify

Okładka

Tył

Bok

Środek

I reszta środka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz