wtorek, 12 listopada 2013

Shining - Blackjazz (2010)

Data zakupu: 4 maja 2011 roku

Z muzyką metalową nigdy nie było mi po drodze. Właściwie płyt z tym rodzajem muzyki, które mi się podobają, mógłbym policzyć na palcach dwóch rąk. Oczywiście zdarzało mi się słuchać tego typu rzeczy, ale raczej nie powodowały one u mnie zachwytu, co najwyżej lekkie zadowolenie. W czasach szkolnych słuchało się i Metalliki (czarny album) i My Dying Bride (Turn Loose the Swans), ale zdarzało mi się to sporadycznie. Są także wyjątki od tej reguły - album Roots Sepultury i debiut Soulfly nadal lubię i słucham od czasu do czasu. 

Co innego rock industrialny czy metal z elementami industrialu. Swego czasu zachwycałem się takimi albumami jak Demanufacture Fear Factory czy Psalm 69 Ministry. Wystarczało trochę elektroniki i już czułem podekscytowanie. Stąd też moje zainteresowanie zespołem Waltari - nie grali nic industrialnego, ale świetnie mieszali swój funk metal z techno. Album Big Bang nadal zajmuje szczególne miejsce w moim sercu...

Potem raczej porzuciłem metal na rzecz rocka progresywnego aż do czasu Shining. O płycie Blackjazz przeczytałem na portalu Dziennika (jeszcze bez Gazety Prawnej) i zaintrygowany określeniem "mieszanina black metalu i jazzu" postanowiłem się z nim zapoznać. No i z miejsca stał się jednym z najczęściej słuchanych w tamtym okresie albumem - zwłaszcza podczas odśnieżania podjazdu przed domem po pracy. Ten klimat - śnieg, mróz, ciemność, łopata i Blackjazz... Album właściwie bardziej industrialny niż metalowy - sporo klawiszy, a nawet bardzo dużo, a zarazem świetna praca perkusji i, od czasu do czasu, niezły riff gitarowy. Do tego sporadycznie pojawia się saksofon - to absolutnie nowa jakość w metalu dla mnie, co rzeczywiście daje mocno jazzowy posmak (jak w HEALTER SKELTER czy Fisheye). Tak po prawdzie to nie wiem, czemu podoba mi się ten album - niesamowicie mocny i skomplikowany (nic dziwnego, że na końcu znajdziemy 21st Century Schizoid Man King Crimson - sposób tworzenia kompozycji mocno opiera się na doświadczeniach tego zespołu), a zarazem momentami irytujący typowo metalowym wrzaskiem (dobrze, że nie growlem). Pociągają mnie niektóre świetne riffy - jak w Fisheye i Exit Sun - a końcówka, począwszy od Deathtrance Blackjazz, jest tak mocna, że powinna powalać mnie na podłogę - a jednak dostrzegam w niej pewne fajne subtelności (szczególnie Omen). Schizofrenik został niesamowicie zmasakrowany, czasami ciężko przebić się przez ścianę dźwięku. Jak mam ochotę na coś naprawdę mocnego - wybieram Blackjazz. Do odśnieżania idealne.

Płyta wydana dość słabo - jest czarno i brzydko. W dodatku teksty utworów napisano prawie czarną czcionką na prawie czarnym tle - na szczęście opis płyty jest już na biało. Cóż, taka formuła.

Ocena muzyki: 4/5 | Link do Spotify

Single: Fisheye, The Madness and the Damage Done

Okładka

Tył

Bok

Środek

Rozłożona książeczka

Wnętrze książeczki 1

Wnętrze książeczki 2

Wnętrze książeczki 3

Wnętrze książeczki 4

Wnętrze książeczki 5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz