Tak gdzieś mniej więcej w początkach roku 1993 (a może pod koniec 1992) zacząłem się mocno interesować zespołem Pink Floyd. Takie były moje początki fascynacji rockiem progresywnym. O zespole tym opowiem więcej przy innej okazji. W tym samym roku zacząłem regularnie kupować i czytywać pismo Tylko Rock. Dzięki temu dowiedziałem się, jakie są najlepsze i najbardziej znane zespoły rockowe. Postanowiłem wtedy zapoznać się z twórczością jednego z najbardziej wychwalanych, czyli właśnie King Crimson. To był strzał w dziesiątkę! Od razu zakochałem się w tej niezbyt łatwej muzyce, jednakże nie przypominającej niczego, czego słuchałem do tej pory.
Debiut King Crimson został prześwietlony na wszystkie możliwe sposoby przez ostatnie 40 lat, więc nie napiszę zapewne nic nowego, może oprócz tego, że druga część Moonchild jest po prostu nudna... Tak zresztą twierdzi nawet Robert Fripp. Jednak reszta, zwłaszcza słynny Schizofrenik zdecydowanie to rekompensuje. Piękna muzyka, całkowicie ponadczasowa i nieziemska. I w dodatku zainspirowała tyle innych zespołów. Zresztą fenomen King Crimson jest sam w sobie czymś niesamowitym.
Wydanie jest skromne, ale w zupełności wystarczające. Pudełko - oczywiście zwykłe, z czarnym tray'em, za to z dumnym napisem "THE DEFINITIVE EDITION Re-Mastered by Robert Fripp and Tony Arnold 1989". Brzmi to jakby już więcej żadnych reedycji nie trzeba było robić później. Czas zweryfikował to określenie. Książeczka - a właściwie tylko jedna, rozkładana kartka - z jednej strony ma oryginalną grafikę, z drugiej teksty i informacje techniczne.
Ocena muzyki: 4/5
Okładka
Tył
Bok
Środek
Rozłożony kartonik
Wnętrze kartonika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz